Życie toczy się dalej

 

Śmierć Grześka to był granat, który zniszczył naszą rodzinę. Trzeba było się pogodzić z czymś, co jest nie do zaakceptowania. Biedne moje córeczki − Oleńka i Ewcia − muszą z tym żyć, czas płynie, i to dla mnie − coraz szybciej.Po śmierci Grześka zlikwidowaliśmy Milanówek. Agnieszka i ja zamieszkaliśmy najpierw w Warszawie, a potem w Nałęczowie, w małym parterowym domku, z psem Rohatką i dwoma kotami, próbując zakorzenić się. Pomagają nam w tym sąsiedzi: Jan Kęsik, Albin Chojna, pani Iza i Maja, pp. Ziemniccy i Salamonowie, Basia i Jaś Sołdek.


W czerwcu 2010 roku urodził się drugi syn Gregorego – Grześ-junior. Tak, jak i Jaś nosi nazwisko Axentowicz. Ewa wyszła za mąż, ma dwójkę dzieci: Tymoteusza (Tymka), rocznik 2011, i Różę, rocznik 2013. Mieszkają na Warmii. Ewa z mężem Marcinem prowadzą agroturystykę „Kwaśne jabłko”, specjalizującą się w serwowaniu cydru własnej produkcji.


Córki, Małgosia i Marta, starają się, żeby stale rosła gromada moich wnucząt i prawnucząt. Ja wciąż uprawiam sport, tak skutecznie wdrożony w szkole średniej, gram w tenisa z Agnieszką i Michałem.
Gram też w brydża. Jak dawniej wszystkie jesienie spędzam nad Bałtykiem w naszym Jaskółkowie, a zimy na Teneryfie, najpierw z Olą, a później z Agnieszką. Utrzymuję kontakty z Wojtowiczami

(z Andrzejem i Wojtowiczównami de domo), łodziankami – Magdą i Basią, Frankiem Pfenigiem i Sadowskimi – przyjaciółmi od zawsze.
Oleńka intensywnie pracuje, uprawia letnią i zimową wspinaczkę, jeździ na nartach.

 


Ola podtrzymuje stare przyjaźnie, poniżej z Agnieszką Wilczyńską w Paryżu na zawodach Rolanda Garosa


W Argentynie, w roku 2014 Ola wiąże się z Robertem Kosmalą.


Poniżej  tekst mojego przemówienie na ich ślubie w sierpniu 2014 r.


W maju 2016 r. rodzi się ich synek – Teodor.
A w lipcu 2016 roku obie moje córki spotkały się w Jaskółkowie. Poniżej Ewcia z Tymkiem i Różą w karczmie ciotki Julki w Poddębiu:

 

* * *


Utrzymuję nieliczne kontakty towarzyskie: z łódzkimi, szkolnymi kolegami, moim cibowskim szefem – „Albi” Sandmeierem, znajomymi z Milanówka (pp. Słowikami, Mostowskimi, Kamiń-skimi; Basią Pusz i tenisowymi trenerami Grześka), mamą Stefana i Adrianem, przyjaciółmi z dawnej pracy w PZT (Haliną Kowalską, Aliną Zdanukiewicz, Grześkiem Mrówczyńskim i Hanią Zawadką), „ratownikiem” Kazikiem Górskim, Józkiem Lencem, rodziną Kosmalów, Małgosią Za-wadzką-Frahn i jej synem Krystianem.
Uporządkowały się też moje kontakty z Hanią, moja pierwszą żoną. Trwało to długo, ale na szczęście na koniec życia jesteśmy przyjaciółmi. Podczas niedawnej wizyty u niej poprosiłem o wypożyczenie mi książki. Wyraziła zgodę, mówiąc, żebym wpisał się do zeszytu wypożyczeń. Gdy to robiłem, zobaczyłem podpis Grześka kwitujący wypożyczenie ośmiu książek o różnych wysoko-górskich wyprawach (powyżej).


Okazało się, że Grzesiek często korzystał z biblioteki Hani i często u niej przesiadywał. Dostałem też od niej butelkę koniaku, którą Gregory dał jej na urodziny w dniu 23 grudnia 2009 roku.
A na początek roku 2017 dostaję nowy prezent: chrzest Teodora, Aleksandra − synka Oli i Ro-berta. Niby normalna sprawa w rodzinie chrześcijańskiej. Ale poddawani obróbce konsumpcjonizmu pragniemy być „europejczykami”. Zapominamy, że tam puste kościoły, hedonizm, pycha, patologie, upadek kultury, życie wyłącznie dla siebie – no a później oczywiście hospicjum lub dom starców i samotne umieranie przed telewizorem. Dokąd prowadzi ta droga? We Francji rozwody są nie w sądzie a u notariusza, w Belgii eutananazja w każdym wieku, rozbite rodziny – a więc i brak miłości. Nic gorszego!


U nas jeszcze jest pamięć pokoleń, szacunek dla tradycji i wspominamy zmarłych. A dzięki chrześcijaństwu potrafimy oddzielić człowieka od jego czynów. Człowiek pozostaje zawsze czło-wiekiem, ale jego czyny możemy osądzać, potępiać i karać, gdy trzeba. Dzisiejszych bezideowych kłamców i kombinatorów – nie mogących pogodzić się z przegraną Pan Jezus pewno zaprosiłby na kolację…, ale po to, by dać im okazję do żałowania za popełnione winy, do pokuty, do przeprosin i zadośćuczynienia. To właśnie wielka siła chrześcijaństwa – wybaczać nawet tym, co nas szkalują i opluwaja własny kraj. Nie poddajmy się relatywizowaniu uczynków, historii, dobra i zła.


Dziękuję więc Oleńce i Robertowi, że otworzyli Teodorkowi drzwi do Pana Boga, za podjecie tego wielkiego trudu wychowawczego. Mam nadzieję, że rodzice chrzestni – Agnieszka i Piotr nie będą po to, żeby tylko dawać prezenty na komunię itp. uroczystości. Wspólnie dadzą przykład tego, co ważne w życiu. Wszystkiego dobrego!

 

Po takiej uroczystości, gdy widzę całą zgromadzoną rodzinę, tym bardziej brak mi obecności Gre-gorego. Oczywiście kocham córki, ale nie jestem w stanie oderwać myśli od Niego. Wiem, że jako ojciec stawiałem Go zawsze na pierwszym planie – był wymarzonym następcą. Odgadywał moje pragnienia i potrzeby, ułatwiał mi życie. A ja nie potrafiłem Go ustrzec. Poczucie winy nie opuszcza mnie mimo upływu lat. Za wiele od Niego chciałem, wpoiłem w Niego zbyt duże poczucie obo-wiązku i odpowiedzialności. Miał być najlepszy. I był. Gregory był, ale i jest nadal sensem mojego życia i optymistycznego spojrzenia w przyszłość. Bo właśnie On dowiódł, że w postmodernistycz-nym świecie można być prawdziwym mężczyzną − z klasą, z kindersztubą, odnoszącym się z sza-cunkiem do polskiej tradycji, patriotyzmu, historii i kultury, do naszej suwerenności, tożsamości, dobrego obyczaju, godności.

 

Widział bezbronność części swego środowiska wobec nachalnie promowanej ideologii wspierającej patologie i konsumpcjonizm, oferującej umowną wolność − wolność od odpowiedzialności, zobo-wiązań i zwykłej ludzkiej przyzwoitości. Ideologii odrzucającej tradycyjną koncepcję narodu, wy-rabiającej kompleks niższości Polaków wobec „europejskich” wzorców. Wzorców, które są zaprze-czeniem zasad europejskiej cywilizacji.

 

Gregory za obciach uważał „poprawność polityczną” z jej „otwartoś¬cią”, „europejskością”, „to-lerancją” (oczywiście tylko dla „oświeconych” postaci). Denerwowało Go wyszydzanie i deprecjo-nowanie ludzi myślących inaczej, ludzi myślących, ludzi wierzących.
Nic więc dziwnego, że najgorsza dla mnie jest Jego zwykła, codzienna nieobecność, która spadła na mnie tak nagle. Wskutek tego ukułem swoją filozofię: cieszyć się każdą sekundą, ponieważ świat może się w każdej chwili zawalić. Może dlatego Hania powiedziała mi, że jestem bufonem i że Grzesiek przeze mnie nie żyje. Moje zdanie na ten temat jest całkowicie różne. Biedna Hania czując zbliżająca się śmierć powiedziała to szukając winnego tej tragedii, a może jej tragedii. Te ostatnie dni jej życia spędziłem przy niej w zgodzie i harmonii wspominając naszą łódzką młodość, adresy kolegów i koleżanek, lokalizację i nazwy teatrów i kin. Czytałem jej Lalkę, wspólnie się modliliśmy. Ale już wtedy odchodziła, była jakby za mgłą, rozliczała się z życiem, cierpiała straciwszy nadzieję na możliwość ratunku. Ten lek przed śmiercią, lęk przed tym skokiem w nieznane! Czeka każdego z nas.
Zmarła 28 lutego 2017 roku. Pochowana została w Łodzi. Tak ja pożegnałem:

* * *


Łódź 9 marzec 2017 rok
Pożegnanie dr Anny Axentowicz

Dziewiątego marca 2017 roku pożegnaliśmy na cmentarzu katolickim na Dołach śp. Hanię Axen-towicz.
Żegnały Ją dwie córki: Małgosia i Marta, żegnał Jej brat – Krzysztof, wnuk – Zachar i trzy wnuczki, rodzina i przyjaciele. Hania urodziła się w Łodzi w 1932 r. Jej mama osierociła Ją bardzo wcześnie, bo Hania miała wtedy 7 lat, ojciec – Zygmunt Florczak, też zmarł relatywnie wcześnie. Hania ukończyła słynne żeńskie liceum Czapczyńskiej, gdzie nazywana była Florką (pewno z racji nazwiska). Potem było 6 lat Akademii Medycznej w Łodzi, a po ukończeniu, w roku 1958, przeno-siny do Warszawy, gdzie zrobiła specjalizację – pediatrię. Ten swój zawód traktowała jako służbę. Była bez reszty oddana swoim małym pacjentom.


Wybór zawodu i Jej postawę życiową ukształtowało harcerstwo (to prawdziwe, tuż powojenne) prowadzone przez panią prof. Dylikową i prefekta ojca Mieczkowskiego. Jej najbliższe koleżanki, z którymi utrzymywała stały kontakt – Mirka, Romka, Wanda odeszły już wcześ¬niej na wieczną war-tę. Teraz po długiej i bardzo ciężkiej chorobie, otoczona nadzwyczaj troskliwą opieką córek, odeszła i Ona.
Dobrze wypełniła swoją życiowa misję: dała córkom miłość i zdrowie, potrafiła odnaleźć w cór-kach i rozwinąć ich wrodzone talenty. I co bardzo ważne przybliżyła je do Pana Boga.

Nich spoczywa w pokoju.