FATUM

Grzesiek stracił swoją ukochaną Mamę – Marię gdy miał 21 lat. Maria osierociła troje dzieci, oprócz Gregorego – Jego dwie siostry - Olę i Ewcię. Miały wtedy odpowiednio 20 i 17 lat. Moje dzieci stały się półsierotami.

 Wydawało mi się wtedy,że najważniejszym moim obowiązkiem jest zapewnienie dzieciom poczucia bezpieczeństwa. Miłość, czułość – były we mnie, ale nie na pokaz. Osierocone dzieci mające nieproporcjonalnie starego ojca – trzeba je więc hartować, wprowadzać w życie, usamodzielniać, uczyć podejmowania ważnych decyzji. Powołałem do życia Kapitułę, na posiedzeniach której omawialiśmy wszystkie problemy, w tym też finansowe i firmowe – wspólnie podejmowaliśmy wszystkie decyzje. Dzieci zaczęły decydować o majątku, którego same nie wytworzyły. Dostały dużą władzę i odpowiedzialność. Dla Gregorego stało się to wyzwaniem i jak najszybciej chciał przejąć nie tylko prawa ale i obowiązki. Poczuł się odpowiedzialny za nas. Dlatego też dałem Gregoremu nieproporcjonalnie dużą część mego majątku (zwłaszcza jeśli chodzi o naszą firmę).Ale przecież od najmłodszych lat przygotowywany był na mego następcę i dobrze poznał wartość pracy i pieniądza. Gdy przekazałem Mu firmę świetnie zdał egzamin. Gdy zginął w tatrzańskiej lawinie osierocił swego rocznego synka – Jasia. A w 6 miesięcy po Jego śmierci urodził się drugi synek – Grześ. Wtedy  dopiero uświadomiłem sobie, że naszą rodzinę najbliższą  prześladuje fatum - choroba sieroca. Prześladuje nas już od czterech pokoleń.

 Oboje moi rodzice wcześnie utracili swoje matki stając się półsierotami.

 Dziadek po kądzieli (ojciec mojej mamy) – Gracjan Wojtowicz był dyrektorem Fabryki Wagonów w Carycynie (obecnie Wołgograd). Intensywna praca i do tego namiętność do gry w karty doprowadziły do zaniedbywania żony, mojej babci, Małgorzaty z domu Galee. Zostawiła męża z dwójka dzieci(moją mamę i jej brata Szymona) odchodząc do innego mężczyzny – Marka Ałdanowa, rosyjskiego pisarza piszącego po polsku. Moja mama miała wtedy 12 lat i spadł na nią obowiązek prowadzenia domu swemu ojcu. I choć pieniędzy było w bród, zabrakło czegoś tak ważnego w kształtowaniu człowieka.

 Dziadek po mieczu(ojciec mego taty) – Józef Axentowicz utracił żonę wskutek zakażenia wywołanego różą. Tata miał wtedy ok. 20 lat, ale Jego trzy siostry były dużo młodsze, najmłodsza Bronisława (nazywana Lalą) miała ok.10 lat.

Mój tata całe swoje życie czuł się zobowiązany do opieki nad siostrami. Pomagał moralnie i finansowo. Mały przykład: Gdy w czasach stalinowskich wyszedł z więzienia na urlop zdrowotny, mimo naszej fatalnej sytuacji finansowej pierwszy zakup to było kupienie kożuszka dla cioci Lali. Była ona wtedy młodą wdową po powstańcu warszawskim. Zżymałem się na to, bo całą zimę przechodziłem w trampkach otrzymanych z mego klubu sportowego KKS Kolejarz – Łódź.

 Wujek Szymon (brat mojej mamy, syn Gracjana) został zabity w 1940 roku przez bolszewików strzałem w tył głowy w katyńskim lesie. Młody porucznik rezerwy był jedną z ofiar rozkazu Stalina o wymordowaniu polskich jeńców wojennych.

Osierocił dziesięcioletniego syna – Andrzeja Wojtowicza. Jego mama wkrótce ponownie wyszła za mąż, a i dziadek i moi rodzice próbowali wynagrodzić Andrzejowi brak ojca. Efekty tej nadmiernej opieki nie były najlepsze.

 Pierwszy mąż mojej mamy Wsiewłod Lubarski, tzw biały Rosjanin, uwikłany w działania antybolszewickie na wiadomość, że NKWD wykryło spisek i wykonała wyrok śmierci na jego kolegach – popełnił samobójstwo. Osierocił mego przyrodniego brata – Alika, gdy miał raptem 5 lat. I choć moja mama wyszła ponownie za mąż za mego tatę Grzegorza Axentowicza, który starał się obu nas traktować jednakowo – czuło się różnicę w uczuciach rodziców.

 Choroba sieroca była w jakimś sensie i moim udziałem. Gdy miałem 12 lat tata został aresztowany i skazany na 8 lat więzienia. Nieomal równocześnie mój brat Alik - żołnierz Powstania Warszawskiego utrzymujący kontakt z kolegami z Powstania (np. ze słynnym Anodą – naszym bliskim sąsiadem na Ochocie) zginął w niejasnych okolicznościach w październiku 1950 roku. Alik nie był jeszcze żonaty, nie miał dzieci – osierocił nas – mamę i mnie. Mama była zdruzgotana. Żyliśmy na krawędzi skrajnego ubóstwa. Dokwatarowano nam do mieszkania obcych ludzi (moje łóżko przez całą szkołę średnią i część studiów stało w przedpokoju). Uczyłem się marnie, jedyną odskocznią był sport. Koledzy brata pomagali mi w matematyce. Ciocia Marysia zapraszała na niedzielne obiady. Codzienna kolacja to był kubek twarogu z utartym żółtkiem. Wujkowie zabierali mnie na wakacje. Nikt się nad naszą niedolą nie roztkliwiał. Myślę, że dzięki tej twardej szkole życia zdobyłem odporność na przeciwności losu i motywację do intensywnej pracy i do robienia tzw. kariery. Nauczyłem się, że po każdej porażce trzeba się podnieść i walczyć dalej.

XXX

Grześkowi, który znał historię naszej rodziny bardzo zależało ,żeby Jego synowie byli wychowani w prostocie i skromności, w wierze swoich przodków. To było przesłanie dla chłopców, które zawarł w liście do Jasia i do czego przed swoją śmiercią mnie zobowiązał. Chciał, żeby Jego synowie przejęli majątek dopiero gdy skończą studia i 25 lat. Zmarły powiedział: zróbcie tak!, czy można postąpić inaczej?